Tak mi się zebrało na narzekanie dzisiaj, znów. Z racji
rozpoczęcia wakacji i nagłego natłoku wolnego czasu (skończyły się zajęcia na
obu kierunkach studiów i nie wiadomo, co ze sobą robić), wpadłam na cudowny pomysł, co
by sobie jakąś dodatkową pracę znaleźć albo jeszcze lepiej praktyki. W końcu ileż można
siedzieć bezczynnie w domu? Niby opalać się można, książki czytać, muzyki
słuchać i generalnie same przyjemności, tylko jakoś tak na dłuższą metę mi to
nie wychodzi i czuję się mega obibokiem z poczuciem winy.
No i także tego wzięłam się ostro do poszukiwań. Utworzyłam
sobie profile na różnych uroczych portalach, bez przerwy wertuję gumtree, nie
mówiąc już o milionie kombinacji związanych z pracą i praktykami wpisanych do
wujka google. Wysyłam CV, zachwalam siebie w mailach, o kompetencjach piszę i
wszystko, co najlepsze generalnie.
I tu nadchodzi czas na mój bulwers, a nawet dwa.
Bulwers nr 1:
Dlaczego, pytam się trzeba w tym kraju pracować za darmo?
Przejrzałam już miliony ofert i chyba żadne z praktyk nie były płatne. Ja
rozumiem, że praktyki to czas, kiedy się uczę i nie jestem całkiem wydajnym pracownikiem,
a raczej zdezorientowanym uczniakiem, który dostaje szansę, żeby się
podszkolić, ale jakkolwiek by na to nie spojrzeć pracuję i to jeszcze zazwyczaj
na cały etat. Nie chodzi tu wynagrodzenie jak za „normalną” pracę, ale chociaż
jakiś mały bonus, na zachętę. Co mają zrobić osoby, które nie mieszkają w domu
rodzinnym i nie są wspierane przez rodziców, babcie i resztę rodziny, i muszą
same się utrzymać? Moim sposobem stała
się praca na nocki, ale to chyba też średnio fajny sposób, bo jaki ze mnie pożytek
w ciągu dnia po nieprzespanej nocy?
Bulwers nr 2:
Weźcie się ludzie ogarnijcie z tym doświadczeniem! Przeglądając
niektóre oferty zaczyna mnie bawić ich absurd. Nie żebym szukała jakiejś mega
ambitnej pracy za miliony peso, gdzie trzeba wiedzieć mnóstwo rzeczy i bez
wykształcenia, doświadczenia i 5 języków obcych człowiek przestanie ogarniać
już po pierwszym dniu albo w ogóle ogarniać nie zacznie. Nie, nie, ja szukam
takiej jakiejś studencko-dodatkowej pracy (czyt. kelnerka, jakaś praca w
sklepie, obsługa klienta, „coś” na słuchawkach- byle nie chamska sprzedaż, bo
tego nie zdzierżę). Otóż moi drodzy trzeba mieć wszędzie przynajmniej 1-2 lata
doświadczenia, być w pełni dyspozycyjnym i przy okazji mieć naprawdę małe
wymagania finansowe.
Wyjścia są dwa: siąść i płakać albo zacząć się śmiać i robić
swoje. Wybrałam to drugie, bo za płakaniem nie przepadam, mimo że czasem bywa
przydatne i oczyszczające.
Jako podsumowanie chciałabym życzyć sobie i wszystkim
poszukującym pracy wytrwałości i ostatecznego zwycięstwa!
PS Jest jeszcze wyjście nr 3: samemu sobie zostać szefem i powoli coraz
bardziej ku tej opcji się skłaniam. Jeszcze tylko pomysł na biznes i będzie
grubo!
PS2 Tytuł nie do końca adekwatny, ale jakoś tak mi spasowało i zaczęłam kręcić nosem, gdy sobie pomyślałam, że mam go zmieniać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz