Nie sposób o tym nie napisać choćby ze względu na emocje,
które kurs prawa jazdy, egzaminy i wszystko inne z tym związane wywołały. Z
całym przekonaniem mogę powiedzieć, że gdybym była jeszcze odrobinę bardziej niezrównoważona
psychicznie niż jestem w tej chwili, podpaliłabym WORD. W sumie teraz też mnie
to korci, ale jeszcze pozostały mi resztki
zahamowań. Choć gdyby ktoś po niezdanym egzaminie dał mi jakiś pistolet
albo podpałkę, kto wie co by się działo…
Moja droga do prawa jazdy była długa, kręta i wypełniona
negatywnymi emocjami. Przygodę z kursem zaczęłam we wrześniu zeszłego roku z
dziesięcioma tysiącami innych ludzi, którym się wtedy nagle też uwidziało robić
prawko. (bo się niby przepisy zmienią… tak się zmieniły, że naprawdę. Czy w
Polsce kiedykolwiek coś się dzieje na czas?) Z racji ogromnego oblężenia
umówienie się na jazdy graniczyło z cudem, trzeba było zaklepywać sobie godziny
na miesiąc w przód i czekać, czekać, czekać. Ostatecznie jednak udało się, po
prawie pół roku dumna z siebie mogłam zawitać do wrocławskiego WORDu. Niestety
nie czekała tam na mnie miła niespodzianka… Najbliższy termin egzaminu za 1,5
miesiąca. Moja pierwsza myśl: do tej pory to ja wszystko zapomnę! Może i nie
zapomniałam, ale niestety za bardzo się chyba nakręciłam na to, że jednak tak
jest. Poza tym cała ta aura panująca w tej instytucji jest wyjątkowo
przytłaczająca. Niemili egzaminatorzy z naburmuszonymi minami, niemiłe panie w
okienku odburkujące coś byle się już odczepić i na dodatek wstrętna pani przy
kasie, która nakrzyczała na mnie, że nie doliczyłam opłaty za przelew w kwocie
2,50zł, bo przecież poczta nie będzie tego robić za darmo… I weź się tu
człowieku nie stresuj! Mimo
wszechobecnych rad innych, żeby się nie przejmować ( które swoją drogą chyba
jeszcze bardziej to wszystko nakręcały), ja standardowo zrobiłam na odwrót, a
raczej moja noga, która postanowiła jak szalona trzęść się na sprzęgle i
uniemożliwić mi wyjazd z łuku, dwukrotnie.
Kiedy już udało mi się wygrać walkę z trzęsącą nogą
(zawdzięczam to czterem szklankom melisy), nie udało mi się wygrać ze wstrętnym
egzaminatorem, który co rusz krzyczał na mnie, że to za wolno jadę, to za
gwałtownie hamuję, a w ogóle to miał tendencję do informowania mnie o kierunku
manewru niecałe 5 metrów przed skrzyżowaniem… Niestety najwyraźniej zabrakło
piątej szklanki melisy, żeby się tym okropnym panem nie przejmować i znów
zrobiłam głupi błąd- tym razem chciałam być chojrakiem i wymusiłam
pierwszeństwo. Była to ewidentnie moja wina, ale pana krzyczącego i tak będę
hejtować, bo był okropny, niemiły, nieprzyjemny i ogólnie chyba żona go nie
kocha albo on jej, w każdym razie nieszczęśliwy jest jakiś.
Moje zszargane nerwy stanowczo oponowały przed następnym
egzaminem i tak już sobie przecież życie skróciłam o dobre 10 lat przez ten
stres. Niestety moje skąpstwo musiało się odezwać: „Skoro wydałaś już tyle
pieniędzy, to chcesz je teraz tak po prostu zmarnować?” I tak postanowiłam
zmarnować kolejne pieniądze na jazdy doszkalające i egzamin. Opłacało się! Tym
razem trafiłam można by rzec idealnie, pan nie krzyczał, kazał mi się przed
rozpoczęciem egzaminu patrzeć w trawę (bo zielony ponoć uspokaja), a potem
bardzo wyraźnie komunikował jaki manewr mam wykonać. Miód na moje serce!
Dzięki
moim wspaniałym umiejętnościom (ha ha ha- sama się muszę chyba wyśmiać, bo nie
wiem gdzie te umiejętności niby mam), sprzyjającym warunkom i miłemu panu
egzaminującemu, mogę powiedzieć, że jestem kierowcą. Na razie jeszcze
oczekującym na wydanie prawa jazdy i bardzo niepewnym, ale szczęśliwym!
Nie ma się czym chwalić, ale w końcu czy to ważne za którym razem się zdało? Ważne, że ostatecznie cel został osiągnięty, a ja posiadam duży dystans do swoich umiejętności i nie mam zamiaru cwaniakować, bo wiem, że muszę się jeszcze bardzo, bardzo dużo nauczyć. Miejmy nadzieję, że wkrótce. A wszystkim przyszłym zdającym życzę powodzenia i wytrwałości, naprawdę opłaca się nie dać za wygraną, zdany egzamin to, przynajmniej dla mnie, była radość w czystej postaci.
Mario rządzi!
OdpowiedzUsuń:*
Oho, ktoś tu jest wysoko reaktywny :P A jak tam twoja skala neurotyzmu? ;)
OdpowiedzUsuńH.
wynik na skali neurotyzmu przeciętny, choć bliżej tej górnej granicy niestety ;). a jeśli chodzi o wysoką reaktywność nie da się zaprzeczyć, choć pasują do mnie również niektóre cechy osób nisko reaktywnych, więc na pewno jestem ciekawym przypadkiem psychologicznym ;D.
UsuńPozdrawiam,
Mario
Gratuluję :) Witamy na polskich drogach :P
OdpowiedzUsuńTo gratulacje:)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie zrobiłam prawka chciałam najpierw studia odbębnić, na prawko będzie czas :)
Chciałabym umieć i móc jeździć bez problemów, ale ta cała procedura stresuje mnie jeszcze przed zapisaniem się na kurs, więc jeszcze muszę to odwlec:)
Benciaa nie odwlekaj tego nie ma sensu kurs prawa jazdy to fajny czas a zwłaszcza gdy trafisz na fajnego instruktora z którym bedziesz sie mogła dogadać ja juz jestem po kursie i po zdanym egzaminie ale zawsze bardzo miło wspominam ten czas:)
UsuńJa też gratuluję!:)
OdpowiedzUsuńA pracownicy w takich miejscach są zwykle sfrustrowani. Prawie jak w przychodni :D.
Świetny ten obrazek z najdroższym zakrętem :D bardzo trafne, chociaż dla niektórych łuk to najłatwiejsza rzecz, to jednak sama pamiętam, że po wyjeździe z placu już dało się odczuć niewyobrażalną ulgę. Ogólnie miło wspominam cały kurs na prawo jazdy kat. B. Rzeszów z perspektywy kursanta wygląda zupełnie inaczej, jednak odpowiednia ilość wyjeżdżonych godzin z pozwala poznać wszelkie drogowe niuanse.
OdpowiedzUsuńMam sporo znajomych, dla których zrobienie prawa jazdy było prawdziwym koszmarem. Tak po czasie, jak już wszyscy wokół zrobili prawo jazdy, stwierdzam, że dużą rolę w tym wszystkim odgrywa szkoła jazdy. Dobra szkoła jazdy przygotowuje nie tylko pod egzamin, ale przede wszystkim pod radzenie sobie na drodze. Dlatego potem niektórzy czują frajdę za kółkiem i pewnie wykonują manewry, a inni boją się wsiąść do samochodu. Warto skrupulatnie wybrać szkołę jazdy.
OdpowiedzUsuń