wtorek, 7 stycznia 2014

Noworoczne postanowienia

Nowy Rok to zawsze czas nowych planów, noworocznych postanowień. Ponoć jak chce się coś zrobić, nie powinno się czekać na specjalną okazję, tylko z marszu wziąć się w garść i do dzieła. Często bywa jednak tak, że refleksja dopada cię właśnie ze względu na tę specjalną okazję, uświadamiasz sobie, że czas pędzi jak szalony, a przecież jeszcze tyle rzeczy chciałoby się zrobić.

Tak też jest i w moim przypadku, nie jestem w tej kwestii wyjątkiem. Postanowień noworocznych mam całkiem sporo, jedne są takie typowo moje, inne wspólne chyba dla większości społeczeństwa np. od tego roku będę git-fit, przechodzę na dietę, zapisuję się na fitness- odnoszę dziwne wrażenie, że jestem mało oryginalna, nie mówiąc już o tym, że to jest postanowienie noworoczne znajdujące się w moim stałym repertuarze od jakiegoś czasu. Napisałam o tym jednak publicznie w internetach i każdy może to przeczytać, więc może to pomoże, w końcu każda motywacja jest dobra.


Mam też jednak inne postanowienia, jedno z nich związane jest z blogiem. Rok 2013 nie był dobrym rokiem dla mojego blogowania, jeżeli chodzi o tę sferę życia, był rokiem lenistwa i posuchy. Mam silne postanowienie poprawy. Sprawia mi wiele frajdy pisanie i bardzo mnie cieszy gdy Ktoś czyta moje wypociny i je docenia, komentuje, dlatego też czas zmian. Częstotliwość wpisów rozliczy mnie brutalnie z tego postanowienia, aż sama się boję!

A na koniec trochę, jeszcze w większości niepublikowanych zdjęć z minionego roku, co by odrobinę oko nacieszyć, choć nie jestem przekonana czy jest czym.











czwartek, 17 października 2013

jak uczelnia dba o nasz czas



Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić pewną historią, która miała miejsce kilka dni temu. Ot zwykły poniedziałek, wstaję rano, robię kawę, jem śniadanie. Jako, że zajęcia zaczynają się dopiero o 12tej, mogę spokojnie się tym wszystkim delektować, a nawet obejrzeć odcinek „Przyjaciół” na dzień dobry.

Jakoś przed 10tą uznaję, że to już powoli czas, żeby zacząć się ogarniać, włosy umyć, zęby i takie tam. Odkręcam wodę i… psikus, woda z kranu nie leci. Do godziny 11tej z powodów mi nieznanych (mam awersję do czytania wszelkich ogłoszeń wywieszanych w moim bloku, nie wiem dlaczego, po prostu, bo tak i już) wody w kranie nie było. Nie powiem, frustrująca sytuacja.

Dojazd na uczelnię zajmuje mi mniej więcej 30-40 min, więc możecie sobie wyobrazić mój popłoch, kiedy o 11tej woda zaczęła znów lecieć. Ledwie zdążyłam, wybiegłam z domu, kurtkę zakładałam po drodze, ale udało się… jadę na uczelnię.

Wchodzę do sali kilka minut spóźniona, wykładowcy jeszcze nie ma… uff, zdążyłam. Radość nie trwała jednak długo, bo po 15 minutach prowadzącego wciąż nie było, za to pojawiła się pani z sekretariatu, w gablotce przed salą po cichu dopisując, że te zajęcia zaczynają się w przyszłym tygodniu.

Nie byłam nazbyt zadowolona… Miło jak zajęcia są odwołane, nie powiem. Byłoby jednak jeszcze milej gdyby zostać o tym poinformowanym chociaż dzień wcześniej, a nie pędzić na złamanie karku, marnować sporo czasu, żeby na uczelnię dotrzeć, po czym dowiedzieć się, że równie dobrze można było dalej siedzieć i delektować się kawą.

Takie tam studenckie smutki, ot co.

środa, 7 sierpnia 2013

Z serii przemyślenia nocą bez ładu i składu

Cisza, spokój i natłok myśli. Czy też tak macie, że przed snem przychodzi wam do głowy całe mnóstwo pomysłów i macie miliony rozważań? Moje pomysły są zawsze genialnie, tylko jakoś jak się budzę rano, rzadko je realizuję. Gdyby nie ten słomiany zapał, ludzie już dawno poznaliby się na moim geniuszu. A może właśnie w tym braku konsekwencji tkwi problem? Wytrwałość, samozaparcie, konsekwencja w dochodzeniu do celu, tym się chyba objawia geniusz.

Dzisiaj jest noc bez tych wspaniałych około sennych pomysłów. Dziś mam natomiast sporą dawkę życiowych rozkmin i analiz (spokojnie, nie będę się tutaj dzielić nimi wszystkimi). Tak sobie myślę, że ludzie to dziwne stworzenia. Wszyscy chcemy być szczęśliwi, a czasem mam wrażenie, że nasze działania zmierzają w zupełnie odwrotnym kierunku. Tak, wiem, Ameryki nie odkryłam, ale przecież mamy ponoć wolność słowa i paplać bez sensu można, więc wtrącę i ja swoje 5 groszy, a co.

Nie lubimy się kłócić, ale często sami prowokujemy kłótnie. Nie lubimy nie wyjaśnionych sytuacji, ale milczymy z głupim uporem gdy ktoś nas prosi o wyjaśnienie. Idziemy w zaparte, nawet gdy wiemy, że nie doprowadzi to do niczego dobrego. Obrażamy się, chociaż wywołuje to tylko i wyłącznie negatywne odczucia i z całą pewnością nie prowadzi do oczyszczenia atmosfery. Upraszczając, lubimy robić na przekór w tym niestety całkowicie negatywnym znaczeniu. A najgorsze jest to, że zazwyczaj takie zachowania prowadzą do tego, że ranimy swoich najbliższych. Czasem nawet dzieje się tak, że trudno się z takich rzeczy otrząsnąć, tworzą się toksyczne sytuacje, nieprzyjemna atmosfera, niszczy się to wspaniałe porozumienie i więź z drugą osobą. Czy warto?

Chciałabym się móc pochwalić i powiedzieć, że jestem inna, ale kurde, właśnie nie jestem.  Też tak często robię, a czasem nawet nie zdaję sobie z tego sprawy, zachowuję się tak z automatu, beż żadnej głębszej refleksji. Dzisiaj jednak dostałam impuls do tego, żeby się nad tym wszystkim zastanowić. Wniosek z moich rozważań jest krótki: nie chcę tak robić!

No cóż, wkrótce się okaże czy ta moja przepiękna konkluzja jest kolejnym genialnym nocnym "pomysłem" niezrealizowanym za dnia. Teraz jednak mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.


sobota, 3 sierpnia 2013

Dziękuję, postoję.



Nie lubię siedzieć w komunikacji miejskiej, serio! I to wcale nie oznacza, że lubię stać, bo nie lubię. Czytanie książki (co dla mnie jest „normalką” w ztm) na stojąco jest niewygodne, a jak człowiek wraca po całej nocy w pracy to generalnie marzy mu się tylko i wyłącznie możliwość „przymknięcia oka”, więc stanie z pewnością jest mało komfortowe. Dlaczego zatem nie lubię siedzieć w autobusach, tramwajach itp.?

Nie zrozumcie mnie źle, ale problemem jest ustępowanie miejsca. Jestem dziwakiem, ale czuję się zawsze niekomfortowo w takiej sytuacji i nigdy nie wiem jak się zachować. Mam złe doświadczenia z tym związane. Parę razy mi się zdarzyło, że gdy chciałam ustąpić miejsca jakiemuś starszemu Panu, ten unosił się dumą i patrzył na mnie z wyrzutem jakbym „obrzuciła” go jakąś obelgą. Człowiek chce dobrze, a wychodzi jak zwykle…

Ostatnio miałam też okazję jechać z Panem, którego reakcja była całkiem odmienna niż ta opisana wyżej. Po nocce w pracy, wsiadam do tramwaju, uradowana zajmuję wolne miejsce. Marzę tylko i wyłącznie o prysznicu, położeniu się do łóżka i możliwości „przymknięcia oka” na te 30 minut, które spędzę w tramwaju jadąc do domu. Nagle słyszę za sobą mniej więcej takie słowa: „Taka zmęczona gówniara, że siedzieć musi, taka bardzo zmęczona”- i tak w kółko w podobnym stylu. W pierwszym odruchu miałam ochotę odwrócić się i powiedzieć, że i owszem, jestem zmęczona, bo spędziłam całą noc nie śpiąc w pracy, a on chyba ma dużo siły skoro tak mu dobrze idzie „psioczenie” na innych od rana. Odpuściłam jednak, wstałam bez słowa. Takie już „uroki” tego jak zostałam wychowana, starszych trzeba szanować i już. Może koleś miał gorszy dzień albo rzeczywiście nie miał siły stać, ciężko stwierdzić.

I kolejny przykład. Wsiada jakaś starsza Pani, Ty wstajesz, żeby jej ustąpić miejsca, a ona z uśmiechem: „Nie, nie, proszę siedzieć, jak tylko 2 przystanki.” Pani bardzo miła, ale sytuacja jednak dziwna i kłopotliwa. Jak już się wstało to usiąść z powrotem głupio, a z drugiej strony jak Pani nie chce skorzystać to czemu my mamy sobie odmawiać? Ostatnio byłam świadkiem sytuacji w której chłopak wstał i zaproponował starszemu Panu, który wsiadł do tramwaju, żeby usiadł na „jego” miejscu, ten jednak grzecznie odmówił i stał dalej. Chłopak kilkadziesiąt sekund zastanawiał się chyba czy wypada ponownie usiąść, a może liczył na to, że Pan się jednak zdecyduje. W tym czasie inny chłopak (jadący już wcześniej tym tramwajem, nie, że taki co to dopiero wsiadł i nie widział wcześniej rozgrywającej się sceny) skorzystał z okazji i go podsiadł- taki psikus.

Podsumowując, jestem dziwna, naprawdę czasem wolę stać w komunikacji miejskiej, szczególnie gdy jest mało wolnych miejsc, żeby nie dopuścić do sytuacji, że wsiada ktoś, komu powinnam ustąpić miejsca. Czuję się niekomfortowo i już. Nie wstać, źle- mam wtedy wrażenie, że straszny i nieczuły ze mnie człowiek, ale z wstawaniem też różnie bywa. W moim wydaniu "ustąp miejsca" rozumiane jest jako "nie siadaj wcale".

Ponoć każdy ma swoje dziwactwa, oto jedno z moich.

czwartek, 4 lipca 2013

Pracuj i nosem nie kręć




Tak mi się zebrało na narzekanie dzisiaj, znów. Z racji rozpoczęcia wakacji i nagłego natłoku wolnego czasu (skończyły się zajęcia na obu kierunkach studiów i nie wiadomo, co ze sobą robić), wpadłam na cudowny pomysł, co by sobie jakąś dodatkową pracę znaleźć albo jeszcze lepiej praktyki. W końcu ileż można siedzieć bezczynnie w domu? Niby opalać się można, książki czytać, muzyki słuchać i generalnie same przyjemności, tylko jakoś tak na dłuższą metę mi to nie wychodzi i czuję się mega obibokiem z poczuciem winy.

No i także tego wzięłam się ostro do poszukiwań. Utworzyłam sobie profile na różnych uroczych portalach, bez przerwy wertuję gumtree, nie mówiąc już o milionie kombinacji związanych z pracą i praktykami wpisanych do wujka google. Wysyłam CV, zachwalam siebie w mailach, o kompetencjach piszę i wszystko, co najlepsze generalnie.

I tu nadchodzi czas na mój bulwers, a nawet dwa.

Bulwers nr 1:
Dlaczego, pytam się trzeba w tym kraju pracować za darmo? Przejrzałam już miliony ofert i chyba żadne z praktyk nie były płatne. Ja rozumiem, że praktyki to czas, kiedy się uczę i nie jestem całkiem wydajnym pracownikiem, a raczej zdezorientowanym uczniakiem, który dostaje szansę, żeby się podszkolić, ale jakkolwiek by na to nie spojrzeć pracuję i to jeszcze zazwyczaj na cały etat. Nie chodzi tu wynagrodzenie jak za „normalną” pracę, ale chociaż jakiś mały bonus, na zachętę. Co mają zrobić osoby, które nie mieszkają w domu rodzinnym i nie są wspierane przez rodziców, babcie i resztę rodziny, i muszą same się utrzymać?  Moim sposobem stała się praca na nocki, ale to chyba też średnio fajny sposób, bo jaki ze mnie pożytek w ciągu dnia po nieprzespanej nocy?

Bulwers nr 2:
Weźcie się ludzie ogarnijcie z tym doświadczeniem! Przeglądając niektóre oferty zaczyna mnie bawić ich absurd. Nie żebym szukała jakiejś mega ambitnej pracy za miliony peso, gdzie trzeba wiedzieć mnóstwo rzeczy i bez wykształcenia, doświadczenia i 5 języków obcych człowiek przestanie ogarniać już po pierwszym dniu albo w ogóle ogarniać nie zacznie. Nie, nie, ja szukam takiej jakiejś studencko-dodatkowej pracy (czyt. kelnerka, jakaś praca w sklepie, obsługa klienta, „coś” na słuchawkach- byle nie chamska sprzedaż, bo tego nie zdzierżę). Otóż moi drodzy trzeba mieć wszędzie przynajmniej 1-2 lata doświadczenia, być w pełni dyspozycyjnym i przy okazji mieć naprawdę małe wymagania finansowe.

Wyjścia są dwa: siąść i płakać albo zacząć się śmiać i robić swoje. Wybrałam to drugie, bo za płakaniem nie przepadam, mimo że czasem bywa przydatne i oczyszczające.   

Jako podsumowanie chciałabym życzyć sobie i wszystkim poszukującym pracy wytrwałości i ostatecznego zwycięstwa!

PS Jest jeszcze wyjście nr 3: samemu sobie zostać szefem i powoli coraz bardziej ku tej opcji się skłaniam. Jeszcze tylko pomysł na biznes i będzie grubo!

PS2 Tytuł nie do końca adekwatny, ale jakoś tak mi spasowało i zaczęłam kręcić nosem, gdy sobie pomyślałam, że mam go zmieniać...