piątek, 21 września 2012

Świadomy sen


Od jakiegoś czasu jestem absolutnie zafascynowana tym zjawiskiem. Spotkałam się z wieloma opiniami na ten temat m. in. że nie do końca wiadomo co by można robić we śnie wiedząc, że to sen i mogąc decydować. Oj, nie miałabym ja takich problemów, mam pomysłów na co najmniej rok śnienia. Zaczęłabym chyba od tego najbardziej banalnego, czyli latania, poprzez wizytę u fryzjera gdzie drastycznie zmieniłabym fryzurę i podziwiałabym rezultaty, po poznanie księcia na białym koniu. W końcu kiedy śpisz wszystko jest dozwolone, nasz mózg ma w tym względzie nieograniczone możliwości, więc szalałabym na całego.

Problem polega na tym, że taki trochę ze mnie sceptyk jest. Jakoś nie przekonują mnie te wszystkie rady jak tę umiejętność opanować. Że niby powiem sobie przed snem: „bądź świadoma, że śnisz”, zakupię zeszyt, zacznę notować nocne przeżycia i już? To wystarczy? Właśnie wcale nie wystarczy, bo do tego wszystkiego trzeba mieć jeszcze anielską cierpliwość, dlatego, że przy każdym z tych sposobów widnieje ostrzeżenie, że opanowanie tej sztuki może trochę potrwać. Z tą cierpliwością to już przegięli! Jakby się tak dało może jakąś maleńką hipnozę czy coś? Żarty żartami, ale chyba już najwyższy czas przestać być sceptykiem. Od dwóch lat uczą mnie, że mózg to „potężne narzędzie” i bardzo wiele może, wystarczy mu tylko trochę dopomóc, a siła podświadomości (mimo że niektórzy twierdzą, że jej nie ma) jest wszechwładna. Dlatego dziś co noc z pełnym przekonaniem będę przed snem mówić sama do siebie, kto wie, może jak zacznę w to naprawdę wierzyć, podziała.

Kilka razy poniekąd zaznałam już tego uczucia. Niestety muszę szczerze przyznać, że nie było ono dla mnie do końca przyjemne. Śniło mi się kiedyś, że spadam z ogromnej wysokości i tuż przed rozbiciem się o ziemię nachodzi mnie uczucie, że to przecież sen i mogę się obudzić, muszę się obudzić, bo inaczej marnie będzie ze mną. Obudziłam się, zlana potem i przerażona. Nie jestem jedyną osobą, której przydarzył się tego rodzaju sen, słyszałam już od kilku osób o podobnych doświadczeniach. Tylko, że to jest chyba jednak całkiem inna kategoria śnienia i świadomości. Wolałabym zamiast się obudzić, zacząć się unosić w powietrzu i usiąść na chmurze, a co!

To co dzieje się z naszym mózgiem w nocy jest naprawdę fascynujące. Są naukowcy, którzy uważają, że śnimy tylko dlatego, że mózg jest zwyczajnie w świecie w nocy znudzony i potrzebuje atrakcji, adrenaliny. Ciekawa teoria, taka strasznie mało uczona w porównaniu z innymi, ale ją właśnie lubię najbardziej.

Ciekawym jest również to, że każdemu z nas coś się śni, codziennie. Znam wielu ludzi, którzy twierdzą, że nic im się nigdy nie śniło. Otóż panowie naukowcy zaprzeczają takim stwierdzeniom. Śni nam się, oj śni i to nawet kilkanaście snów w jedną noc, tylko mimo swej doskonałości mózg płata nam figle i zwyczajnie w świecie tego nie pamiętamy. Ponownie zaradzić tej przypadłości można dzięki mówieniu do siebie przed snem i anielskiej cierpliwości…

Ludzie od dawna interesują się tym wielowymiarowym zjawiskiem jakim są marzenia senne. Najpopularniejsze w tej kategorii są chyba senniki, ale te do mnie jakoś nie przemawiają. Sny tworzone są przez nasz mózg, w którym są nasze prywatne doświadczenia i nasze myśli, dlatego też nie wydaje mi się, żeby istniało jakieś uniwersalne wytłumaczenia poszczególnych snów. Każdy ma własną podświadomość, a to ona decyduje o tym jaki będzie scenariusz naszych nocnych przeżyć, dlatego znaczenie snów to raczej całkowicie indywidualna sprawa.

Dużo by można pisać, bo temat jest naprawdę szeroki i interesujący, ale jak to w snach bywa trzeba zostawić odrobinę niepewności, bo co to by był za sen gdyby wszystko było normalne, zwykłe i przewidywalne. Nierzeczywistość i tajemniczość to ich największy urok!

Miłych snów Wam życzę dzisiejszej nocy (choć pora do spania jeszcze nie bardzo)!



czwartek, 20 września 2012

Zmiany


Mariopisze przechodzi ostatnio kryzys twórczy, a na kryzys najlepsze są zmiany. Dlatego też postanowiłam odrobinę urozmaicić. Beż żadnych drastycznych zmian wizualnych (chociaż kto wie, może kiedyś uda mi się posiąść wiedzę tajemną jaką jest obsługa html i wtedy Wam pokażę), planuję natomiast rozszerzyć tematykę bloga, ujmując to ładniej, chciałabym ją nieco wzbogacić. Jaki mam plan? Więcej wpisów związanych z psychologią, pojawią się też całkiem nowe tematy takie jak: recenzje, moda i uroda (choć z postami z tej kategorii na razie nie chcę się jakoś wybitnie rozkręcać), może się nawet rzucę z motyką na słońce i czasem napiszę coś o jedzeniu. Wszystkim tym zdarza mi się zajmować w wolnym czasie, więc czemu by o tym nie napisać tutaj.  Jako, że blog z założenia ma być dla mnie przyjemnością (i miejmy nadzieję dla zaglądających czytanie moich wypocin też) nie chcę się zobowiązywać do regularności w stylu: „w poniedziałek piszę o psychologii, w środę o przeczytanej książce, a w piątek o nowym kolorze szminki”. Wtedy to już nie byłaby przyjemność i potrzeba serca tylko przykry obowiązek…

Wpisów mam nadzieję będzie więcej, tematycznie bardziej różnorodnych, a każdy nowy post będzie jak swego rodzaju suprise, nigdy nie wiadomo czego się spodziewać.

Zapraszam serdecznie!


PS No to jedziemy:


niedziela, 2 września 2012

Za czym tęskni Polak na "wygnaniu"?


Oficjalnie mogę zamknąć truskawkowy rozdział mojego życia. Było, minęło i już od dziś co wieczór składam modły by nie wróciło! Niedługo miną 2 tygodnie odkąd wróciłam do Polski. Tuż po wylądowaniu na „polskiej ziemi” ogarnięta przedziwnym  i zaskakującym  patriotyzmem roztkliwiałam się nawet nad dziurawymi drogami, bo one przecież takie nasze, polskie… Kto by się spodziewał co to Holandia może zrobić z człowieka… Na szczęście było to tylko moje chwilowe załamanie spowodowane nostalgią.

W tym miejscu zanim zacznę się jeszcze bardziej roztkliwiać nad dobrodziejstwami naszej ojczyzny, chciałabym przeprosić za swoją długą tutaj nieobecność. Bardzo mi przykro, że zaniedbałam mariopisze, ale obiecuję, że postaram się to jak najszybciej zmienić i nadrobić. Usprawiedliwiać się nie ma co, ale naprawdę, musicie mi wierzyć na słowo, w świecie wypełnionym pracą przy zbiorach truskawek ciężko o inspiracje.

Chciałabym w tym miejscu również obiecać, że to już końcówka postów związanych z tematyką truskawkową i holenderską, bo w końcu co za dużo to niezdrowo! Ale, ale, wróćmy do tematu. Ciągle się mówi, że Polska jest „be”, a za granicą to mają fajnie i ładnie. Hola, hola! Cudze chwalicie, swego nie znacie. Jak ktoś przez 2 miesiące jest odcięty od Polski i wszystkich dobrodziejstw z nią związanych dopiero wtedy uświadamia sobie, że jest w tej naszej Polsce parę rzeczy, których nigdzie indziej się nie znajdzie.

No dobra! Chyba się jednak trochę za bardzo rozkręciłam. Na listę rzeczy, których mi najbardziej za granicą brakowało, składają się przede wszystkim produkty spożywcze, do Maslowa’a  samorealizacji mam jeszcze bardzo daleko, a moje potrzeby są raczej prozaiczne. Ale co by nie mówić, Holendrzy mogą nam zazdrościć chleba z prawdziwego zdarzenia, schabowego z ziemniakami i pierogów! Biedni oni, że nie znają takich przysmaków.

Pewnym zaskoczeniem było dla mnie to, że zaczęło mi też brakować swego rodzaju polskiego chaosu i braku uporządkowania. W Holandii wszystkie domki były ładne, urocze i w ogóle wszystko co najlepsze. Początkowo urzeczona, nagle zaczęłam zauważać, że w każdym miejscu człowiek czuję się tak samo, bo wszystkie te budynki są identyczne. (Wyjątkiem tutaj jest Rotterdam, z podziwu nad którym wciąż wyjść nie mogę, ale jak to się w Polsce mówi, wyjątek tylko potwierdza regułę.) Mówcie co chcecie, ale uważam, że w naszym polskim bałaganie jest dusza! Oczywiście bez żadnych skrajności, żeby nie było. Modernizować trzeba, upiększać i budować nowe, ale przecież i „starocie” mają to „coś”.

A już przede wszystkim brakowało mi języka polskiego! I nie chodzi mi tu o pracę, bo w pracy wiele osób mówiło po polsku, a jeśli nawet nie, można się było z większością dogadać po angielsku. Najbardziej brak polskiego doskwierał mi gdy nagle znajdowaliśmy się w miejscu gdzie byli sami Holendrzy i wokół można było słyszeć tylko przeokropne „hhyhyhyhhhhhhhhyy” (no, tyle mniej więcej rozumiałam…) Naprawdę wspaniałym uczuciem jest rozumieć ludzi dookoła siebie, a nie czuć się jak na jakimś chińskim filmie bez napisów i lektora… W końcu Polski to nasz język ojczysty i uwielbiam go, bo w żadnym innym nie jestem w stanie wyrazić siebie tak dobrze jak w nim, i niech sobie obcokrajowcy mówią co chcą, że oni w nim słyszą tylko „szyszyszyszy”, dla mnie jest piękny!

Jak już chyba jakiś czas temu pisałam, niewdzięczna ta nasza ojczyzna, ale jednak nasza i dobrze do niej wrócić! Nawet nie wiecie jak to miło iść do małego warzywniaka w którym sprzedawcą jest swojski pan ze sporym brzuszkiem i poprosić o 1kg ziemniaków i 0,5 kg pomidorów, na wagę, nie błyszczących i zapakowanych w folię.

PS Zdjęcia z Rotterdamu, bo naprawdę jest na co popatrzeć, żeby się Wam nie zrobiło za słodko od tego mojego patriotyzmu dzisiejszego:













niedziela, 22 lipca 2012

Być egoistą albo nie być – oto jest pytanie


Natchnęło mnie w moim truskawkowym świecie na życiowe przemyślenia, a co. Jak to jest z tym egoizmem? Jest zły czy dobry, a może nie powinno się go w ogóle wartościować? Całe życie wydawało mi się, że jest to określenie pejoratywne. Ale są też inne strony medalu. Od jakiegoś czasu reklamowany i propagowany jest tzw. zdrowy egoizm, że niby jak tylko trochę to dobrze. Na psychologii, mówiąc po krótce, uczą nas, że każdy jest egoistą i nawet jak niby zachowuje się altruistycznie to w sumie i tak myśli o sobie i swoim wzroście samooceny. Tylko czy psychologii ewolucyjnej można tak całkiem bez wątpienia wierzyć?  Za dużo sprzecznych informacji ostatnio w tym temacie do mnie dochodzi i chyba co nieco się pogubiłam.

Z moich prywatnych obserwacji wynika, że rzeczywiście każdy z nas od czasu do czasu pozwala sobie na odrobinę egoizmu. I to dobrze, tak sobie myślę. W końcu każdy potrzebuje czasem zadbać o siebie. Tylko niestety z tą odrobiną egoizmu jest pewien problem, bo za cholerę nie wiadomo gdzie kończy się odrobina, a zaczyna ogrom. A co jak co, niech mówią ile wlezie jak to dobrze jest troszczyć się o siebie, nigdy nie zgodzę się z tym, że innych można mieć gdzieś. Nie po to żyjemy na tym świecie pośród tylu ludzi, żeby dbać tylko o siebie i koło cierpienia innych przechodzić obojętnie. Mogę sobie być staromodna i nie na czasie, ale naprawdę wierzę w moc pomagania i troski o drugiego człowieka! Tylko jakoś ostatnio odnoszę wrażenie, że poza mną nikt już w takie przestarzałe rzeczy nie wierzy i za ten mój altruizm to co najwyżej po dupie mogę dostać. Trochę zboczyłam z tematu, ale co by nie powiedzieć  być egoistą jest łatwiej niż altruistą. Tylko czy warto na dłuższą metę? Czy to nie jest tak, że w końcu miarka się przebierze i człowiek zostanie całkiem sam z tą swoją troską o siebie?

Coś mi się zdaje, że moje tytułowe pytanie zostanie pytaniem bez odpowiedzi, a już na pewno nie ma na nie odpowiedzi generalnej, każdy musi sobie sam ustalić priorytety. Ja w każdym razie egoizmu nie lubię! I na to pytanie raczej odpowiadam: nie być. Troszczmy się o siebie i swoje samopoczucie, ale nie zapominajmy przy tym o innych. Jak na razie nie wychodzi mi na zdrowie takie podejście, ale wciąż liczę na to, że może kiedyś…

czwartek, 5 lipca 2012

Truskawkowe pole


Życie jest jednak przewrotne i przeraźliwie złośliwe.

Wiem, że miałam już dawno temu coś tu napisać, ale niestety rzeczywistość mnie przerosła odrobinę albo nawet bardziej. Użalając się nad sobą na całej linii: czuję się przytłoczona szarością, a mówiąc już całkiem dokładnie czuję się przytłoczona truskawkowością. I tutaj chyba nadchodzi chwila kiedy powinnam co nieco wyjaśnić. Tydzień temu zmieniłam na najbliższe 2 miesiące swoje miejsce zamieszkania (choć zaczynam podejrzewać, że nie będzie to aż tak trwała przeprowadzka). Od ostatniego czwartku mieszkam w Rucphen w Holandii. W tym miejscu pojawia się kolejne pytanie, a mianowicie, po jaką cholerę przeprowadziłam się do tej maleńkiej wioski, której nikt nie zna? Już śpieszę z odpowiedzią. Zachciało mi się zarabiać pieniążki w obcej walucie, otóż to. Na dodatek zachciało mi się zarabiać przeurocze euracze zbierając truskawki, które niestety okazały się mniej urocze niż myślałam, zdecydowanie mniej urocze.

A skoro już mówimy o pracy za granicą chciałabym powiedzieć kilka słów na ten temat. Oczywiście jak zawsze na moim blogu wszystko co napiszę będzie totalnie subiektywne. Po pierwsze co chyba nie jest nazbyt odkrywcze uważam, że jesteśmy przeraźliwie wykorzystywani. Ciężka, w moim odczuciu wręcz niewolnicza praca i głodowa pensja. Za taki wysiłek powinno się dostawać przynajmniej 2 razy więcej, ale niestety, wypłaty, mimo że na holenderskie warunki małe wciąż w Polsce nie ma szans na taki zarobek, przynajmniej na pewno nie gdy jesteś studentem.  A chyba najgorsze z tego wszystkiego jest to, że sami sobie na to pozwalamy. Wszyscy narzekają między sobą, ale tylko po cichu, głośno nikt się nie odezwie i dalej zapiernicza jak maleńka mróweczka, bo trzeba. W ten sposób biznes się kręci, Holendrzy mają coraz więcej pieniędzy, a Polacy coraz bardziej obolałe plecy. Trochę mi przykro, że stałam się tą maleńką mróweczką, ale mróweczka to mróweczka, pracuje i nic nie mówi, choć znając mój temperament nie potrwa to długo.

W każdym razie konkludując, nikomu nie polecam pracy przy zbiorach truskawek, chyba, że ktoś ma fetysz na punkcie obolałych kości i opuchniętych kolan. Jeśli kogoś to kręci, spełnienie murowane! Na tym chyba zakończę, bo co za dużo to niezdrowo, zegarek na 5tą rano nastawiony i do pracy rodacy!

A Was mimo wszystko truskawkowo i słonecznie pozdrawiam! Powiedzcie Polsce ode mnie, że mimo iż jest niewdzięczną ojczyzną, tęsknię!