czwartek, 4 lipca 2013

Pracuj i nosem nie kręć




Tak mi się zebrało na narzekanie dzisiaj, znów. Z racji rozpoczęcia wakacji i nagłego natłoku wolnego czasu (skończyły się zajęcia na obu kierunkach studiów i nie wiadomo, co ze sobą robić), wpadłam na cudowny pomysł, co by sobie jakąś dodatkową pracę znaleźć albo jeszcze lepiej praktyki. W końcu ileż można siedzieć bezczynnie w domu? Niby opalać się można, książki czytać, muzyki słuchać i generalnie same przyjemności, tylko jakoś tak na dłuższą metę mi to nie wychodzi i czuję się mega obibokiem z poczuciem winy.

No i także tego wzięłam się ostro do poszukiwań. Utworzyłam sobie profile na różnych uroczych portalach, bez przerwy wertuję gumtree, nie mówiąc już o milionie kombinacji związanych z pracą i praktykami wpisanych do wujka google. Wysyłam CV, zachwalam siebie w mailach, o kompetencjach piszę i wszystko, co najlepsze generalnie.

I tu nadchodzi czas na mój bulwers, a nawet dwa.

Bulwers nr 1:
Dlaczego, pytam się trzeba w tym kraju pracować za darmo? Przejrzałam już miliony ofert i chyba żadne z praktyk nie były płatne. Ja rozumiem, że praktyki to czas, kiedy się uczę i nie jestem całkiem wydajnym pracownikiem, a raczej zdezorientowanym uczniakiem, który dostaje szansę, żeby się podszkolić, ale jakkolwiek by na to nie spojrzeć pracuję i to jeszcze zazwyczaj na cały etat. Nie chodzi tu wynagrodzenie jak za „normalną” pracę, ale chociaż jakiś mały bonus, na zachętę. Co mają zrobić osoby, które nie mieszkają w domu rodzinnym i nie są wspierane przez rodziców, babcie i resztę rodziny, i muszą same się utrzymać?  Moim sposobem stała się praca na nocki, ale to chyba też średnio fajny sposób, bo jaki ze mnie pożytek w ciągu dnia po nieprzespanej nocy?

Bulwers nr 2:
Weźcie się ludzie ogarnijcie z tym doświadczeniem! Przeglądając niektóre oferty zaczyna mnie bawić ich absurd. Nie żebym szukała jakiejś mega ambitnej pracy za miliony peso, gdzie trzeba wiedzieć mnóstwo rzeczy i bez wykształcenia, doświadczenia i 5 języków obcych człowiek przestanie ogarniać już po pierwszym dniu albo w ogóle ogarniać nie zacznie. Nie, nie, ja szukam takiej jakiejś studencko-dodatkowej pracy (czyt. kelnerka, jakaś praca w sklepie, obsługa klienta, „coś” na słuchawkach- byle nie chamska sprzedaż, bo tego nie zdzierżę). Otóż moi drodzy trzeba mieć wszędzie przynajmniej 1-2 lata doświadczenia, być w pełni dyspozycyjnym i przy okazji mieć naprawdę małe wymagania finansowe.

Wyjścia są dwa: siąść i płakać albo zacząć się śmiać i robić swoje. Wybrałam to drugie, bo za płakaniem nie przepadam, mimo że czasem bywa przydatne i oczyszczające.   

Jako podsumowanie chciałabym życzyć sobie i wszystkim poszukującym pracy wytrwałości i ostatecznego zwycięstwa!

PS Jest jeszcze wyjście nr 3: samemu sobie zostać szefem i powoli coraz bardziej ku tej opcji się skłaniam. Jeszcze tylko pomysł na biznes i będzie grubo!

PS2 Tytuł nie do końca adekwatny, ale jakoś tak mi spasowało i zaczęłam kręcić nosem, gdy sobie pomyślałam, że mam go zmieniać...