czwartek, 17 października 2013

jak uczelnia dba o nasz czas



Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić pewną historią, która miała miejsce kilka dni temu. Ot zwykły poniedziałek, wstaję rano, robię kawę, jem śniadanie. Jako, że zajęcia zaczynają się dopiero o 12tej, mogę spokojnie się tym wszystkim delektować, a nawet obejrzeć odcinek „Przyjaciół” na dzień dobry.

Jakoś przed 10tą uznaję, że to już powoli czas, żeby zacząć się ogarniać, włosy umyć, zęby i takie tam. Odkręcam wodę i… psikus, woda z kranu nie leci. Do godziny 11tej z powodów mi nieznanych (mam awersję do czytania wszelkich ogłoszeń wywieszanych w moim bloku, nie wiem dlaczego, po prostu, bo tak i już) wody w kranie nie było. Nie powiem, frustrująca sytuacja.

Dojazd na uczelnię zajmuje mi mniej więcej 30-40 min, więc możecie sobie wyobrazić mój popłoch, kiedy o 11tej woda zaczęła znów lecieć. Ledwie zdążyłam, wybiegłam z domu, kurtkę zakładałam po drodze, ale udało się… jadę na uczelnię.

Wchodzę do sali kilka minut spóźniona, wykładowcy jeszcze nie ma… uff, zdążyłam. Radość nie trwała jednak długo, bo po 15 minutach prowadzącego wciąż nie było, za to pojawiła się pani z sekretariatu, w gablotce przed salą po cichu dopisując, że te zajęcia zaczynają się w przyszłym tygodniu.

Nie byłam nazbyt zadowolona… Miło jak zajęcia są odwołane, nie powiem. Byłoby jednak jeszcze milej gdyby zostać o tym poinformowanym chociaż dzień wcześniej, a nie pędzić na złamanie karku, marnować sporo czasu, żeby na uczelnię dotrzeć, po czym dowiedzieć się, że równie dobrze można było dalej siedzieć i delektować się kawą.

Takie tam studenckie smutki, ot co.

środa, 7 sierpnia 2013

Z serii przemyślenia nocą bez ładu i składu

Cisza, spokój i natłok myśli. Czy też tak macie, że przed snem przychodzi wam do głowy całe mnóstwo pomysłów i macie miliony rozważań? Moje pomysły są zawsze genialnie, tylko jakoś jak się budzę rano, rzadko je realizuję. Gdyby nie ten słomiany zapał, ludzie już dawno poznaliby się na moim geniuszu. A może właśnie w tym braku konsekwencji tkwi problem? Wytrwałość, samozaparcie, konsekwencja w dochodzeniu do celu, tym się chyba objawia geniusz.

Dzisiaj jest noc bez tych wspaniałych około sennych pomysłów. Dziś mam natomiast sporą dawkę życiowych rozkmin i analiz (spokojnie, nie będę się tutaj dzielić nimi wszystkimi). Tak sobie myślę, że ludzie to dziwne stworzenia. Wszyscy chcemy być szczęśliwi, a czasem mam wrażenie, że nasze działania zmierzają w zupełnie odwrotnym kierunku. Tak, wiem, Ameryki nie odkryłam, ale przecież mamy ponoć wolność słowa i paplać bez sensu można, więc wtrącę i ja swoje 5 groszy, a co.

Nie lubimy się kłócić, ale często sami prowokujemy kłótnie. Nie lubimy nie wyjaśnionych sytuacji, ale milczymy z głupim uporem gdy ktoś nas prosi o wyjaśnienie. Idziemy w zaparte, nawet gdy wiemy, że nie doprowadzi to do niczego dobrego. Obrażamy się, chociaż wywołuje to tylko i wyłącznie negatywne odczucia i z całą pewnością nie prowadzi do oczyszczenia atmosfery. Upraszczając, lubimy robić na przekór w tym niestety całkowicie negatywnym znaczeniu. A najgorsze jest to, że zazwyczaj takie zachowania prowadzą do tego, że ranimy swoich najbliższych. Czasem nawet dzieje się tak, że trudno się z takich rzeczy otrząsnąć, tworzą się toksyczne sytuacje, nieprzyjemna atmosfera, niszczy się to wspaniałe porozumienie i więź z drugą osobą. Czy warto?

Chciałabym się móc pochwalić i powiedzieć, że jestem inna, ale kurde, właśnie nie jestem.  Też tak często robię, a czasem nawet nie zdaję sobie z tego sprawy, zachowuję się tak z automatu, beż żadnej głębszej refleksji. Dzisiaj jednak dostałam impuls do tego, żeby się nad tym wszystkim zastanowić. Wniosek z moich rozważań jest krótki: nie chcę tak robić!

No cóż, wkrótce się okaże czy ta moja przepiękna konkluzja jest kolejnym genialnym nocnym "pomysłem" niezrealizowanym za dnia. Teraz jednak mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.


sobota, 3 sierpnia 2013

Dziękuję, postoję.



Nie lubię siedzieć w komunikacji miejskiej, serio! I to wcale nie oznacza, że lubię stać, bo nie lubię. Czytanie książki (co dla mnie jest „normalką” w ztm) na stojąco jest niewygodne, a jak człowiek wraca po całej nocy w pracy to generalnie marzy mu się tylko i wyłącznie możliwość „przymknięcia oka”, więc stanie z pewnością jest mało komfortowe. Dlaczego zatem nie lubię siedzieć w autobusach, tramwajach itp.?

Nie zrozumcie mnie źle, ale problemem jest ustępowanie miejsca. Jestem dziwakiem, ale czuję się zawsze niekomfortowo w takiej sytuacji i nigdy nie wiem jak się zachować. Mam złe doświadczenia z tym związane. Parę razy mi się zdarzyło, że gdy chciałam ustąpić miejsca jakiemuś starszemu Panu, ten unosił się dumą i patrzył na mnie z wyrzutem jakbym „obrzuciła” go jakąś obelgą. Człowiek chce dobrze, a wychodzi jak zwykle…

Ostatnio miałam też okazję jechać z Panem, którego reakcja była całkiem odmienna niż ta opisana wyżej. Po nocce w pracy, wsiadam do tramwaju, uradowana zajmuję wolne miejsce. Marzę tylko i wyłącznie o prysznicu, położeniu się do łóżka i możliwości „przymknięcia oka” na te 30 minut, które spędzę w tramwaju jadąc do domu. Nagle słyszę za sobą mniej więcej takie słowa: „Taka zmęczona gówniara, że siedzieć musi, taka bardzo zmęczona”- i tak w kółko w podobnym stylu. W pierwszym odruchu miałam ochotę odwrócić się i powiedzieć, że i owszem, jestem zmęczona, bo spędziłam całą noc nie śpiąc w pracy, a on chyba ma dużo siły skoro tak mu dobrze idzie „psioczenie” na innych od rana. Odpuściłam jednak, wstałam bez słowa. Takie już „uroki” tego jak zostałam wychowana, starszych trzeba szanować i już. Może koleś miał gorszy dzień albo rzeczywiście nie miał siły stać, ciężko stwierdzić.

I kolejny przykład. Wsiada jakaś starsza Pani, Ty wstajesz, żeby jej ustąpić miejsca, a ona z uśmiechem: „Nie, nie, proszę siedzieć, jak tylko 2 przystanki.” Pani bardzo miła, ale sytuacja jednak dziwna i kłopotliwa. Jak już się wstało to usiąść z powrotem głupio, a z drugiej strony jak Pani nie chce skorzystać to czemu my mamy sobie odmawiać? Ostatnio byłam świadkiem sytuacji w której chłopak wstał i zaproponował starszemu Panu, który wsiadł do tramwaju, żeby usiadł na „jego” miejscu, ten jednak grzecznie odmówił i stał dalej. Chłopak kilkadziesiąt sekund zastanawiał się chyba czy wypada ponownie usiąść, a może liczył na to, że Pan się jednak zdecyduje. W tym czasie inny chłopak (jadący już wcześniej tym tramwajem, nie, że taki co to dopiero wsiadł i nie widział wcześniej rozgrywającej się sceny) skorzystał z okazji i go podsiadł- taki psikus.

Podsumowując, jestem dziwna, naprawdę czasem wolę stać w komunikacji miejskiej, szczególnie gdy jest mało wolnych miejsc, żeby nie dopuścić do sytuacji, że wsiada ktoś, komu powinnam ustąpić miejsca. Czuję się niekomfortowo i już. Nie wstać, źle- mam wtedy wrażenie, że straszny i nieczuły ze mnie człowiek, ale z wstawaniem też różnie bywa. W moim wydaniu "ustąp miejsca" rozumiane jest jako "nie siadaj wcale".

Ponoć każdy ma swoje dziwactwa, oto jedno z moich.

czwartek, 4 lipca 2013

Pracuj i nosem nie kręć




Tak mi się zebrało na narzekanie dzisiaj, znów. Z racji rozpoczęcia wakacji i nagłego natłoku wolnego czasu (skończyły się zajęcia na obu kierunkach studiów i nie wiadomo, co ze sobą robić), wpadłam na cudowny pomysł, co by sobie jakąś dodatkową pracę znaleźć albo jeszcze lepiej praktyki. W końcu ileż można siedzieć bezczynnie w domu? Niby opalać się można, książki czytać, muzyki słuchać i generalnie same przyjemności, tylko jakoś tak na dłuższą metę mi to nie wychodzi i czuję się mega obibokiem z poczuciem winy.

No i także tego wzięłam się ostro do poszukiwań. Utworzyłam sobie profile na różnych uroczych portalach, bez przerwy wertuję gumtree, nie mówiąc już o milionie kombinacji związanych z pracą i praktykami wpisanych do wujka google. Wysyłam CV, zachwalam siebie w mailach, o kompetencjach piszę i wszystko, co najlepsze generalnie.

I tu nadchodzi czas na mój bulwers, a nawet dwa.

Bulwers nr 1:
Dlaczego, pytam się trzeba w tym kraju pracować za darmo? Przejrzałam już miliony ofert i chyba żadne z praktyk nie były płatne. Ja rozumiem, że praktyki to czas, kiedy się uczę i nie jestem całkiem wydajnym pracownikiem, a raczej zdezorientowanym uczniakiem, który dostaje szansę, żeby się podszkolić, ale jakkolwiek by na to nie spojrzeć pracuję i to jeszcze zazwyczaj na cały etat. Nie chodzi tu wynagrodzenie jak za „normalną” pracę, ale chociaż jakiś mały bonus, na zachętę. Co mają zrobić osoby, które nie mieszkają w domu rodzinnym i nie są wspierane przez rodziców, babcie i resztę rodziny, i muszą same się utrzymać?  Moim sposobem stała się praca na nocki, ale to chyba też średnio fajny sposób, bo jaki ze mnie pożytek w ciągu dnia po nieprzespanej nocy?

Bulwers nr 2:
Weźcie się ludzie ogarnijcie z tym doświadczeniem! Przeglądając niektóre oferty zaczyna mnie bawić ich absurd. Nie żebym szukała jakiejś mega ambitnej pracy za miliony peso, gdzie trzeba wiedzieć mnóstwo rzeczy i bez wykształcenia, doświadczenia i 5 języków obcych człowiek przestanie ogarniać już po pierwszym dniu albo w ogóle ogarniać nie zacznie. Nie, nie, ja szukam takiej jakiejś studencko-dodatkowej pracy (czyt. kelnerka, jakaś praca w sklepie, obsługa klienta, „coś” na słuchawkach- byle nie chamska sprzedaż, bo tego nie zdzierżę). Otóż moi drodzy trzeba mieć wszędzie przynajmniej 1-2 lata doświadczenia, być w pełni dyspozycyjnym i przy okazji mieć naprawdę małe wymagania finansowe.

Wyjścia są dwa: siąść i płakać albo zacząć się śmiać i robić swoje. Wybrałam to drugie, bo za płakaniem nie przepadam, mimo że czasem bywa przydatne i oczyszczające.   

Jako podsumowanie chciałabym życzyć sobie i wszystkim poszukującym pracy wytrwałości i ostatecznego zwycięstwa!

PS Jest jeszcze wyjście nr 3: samemu sobie zostać szefem i powoli coraz bardziej ku tej opcji się skłaniam. Jeszcze tylko pomysł na biznes i będzie grubo!

PS2 Tytuł nie do końca adekwatny, ale jakoś tak mi spasowało i zaczęłam kręcić nosem, gdy sobie pomyślałam, że mam go zmieniać...

poniedziałek, 20 maja 2013

Słodko, że aż mdli! O fejsikowych miłościach i nie tylko słów kilka.


Miałam ostatnio głęboką refleksję (no dobra, może nie aż taką głęboką, ale gdzieś tam mi jakaś myśl zaświtała) na temat mojego wszechogarniającego hejterstwa (jest to naprawdę najbardziej trafne słowo, nie widzę lepszego polskiego odpowiednika). Szczególną uwagę w swoich rozważaniach poświęciłam wyśmiewaniu przeze mnie związków damsko-męskich.

Oto kilka przykładów dla których mogę uznać się za hejtera roku:

1.       Wczoraj spędziłam prawie godzinę na wyśmiewaniu pewnej pary na fb z racji tego, że oboje z nich pod każdym zdjęciem piszą sobie komentarz o różnorakiej słodkiej treści zawsze zakończony słowami „kocham cię".
2.       Bawią mnie wszelkie fejsbukowe słodkie komentarze, nie mówiąc już o zakładaniu wspólnego konta przez pary, czy małżeństwa.
3.       Fejsikowe wyznawanie sobie miłości, ustawianie statusików, wklejanie serduszek i wszystkie tekściki w stylu: z moim skarbem, kocham go, jesteś całym moim światem…
4.       Misiu, Żabko, Koteczku, Dziubku itp., a fe!
5.       Bawią mnie też pary, które wszystko robią razem, nigdzie bez siebie nie wychodzą i ogólnie to nie ma już dwóch osób, tylko tworzy się jedno dziwne „coś”.

Generalnie jak przystało na prawdziwe dziecko fb, moje szczególne hejterstwo objawia się właśnie na facebook’u, możecie to łatwo zauważyć w wymienionych przeze mnie przykładach i na tym też chciałabym się skupić, bo z tym ogólnym wyśmiewaniem związków muszę chyba skończyć. Już mówię dlaczego!

Otóż stwierdziłam, że takowe wyśmiewanie czyniłoby ze mnie hipokrytkę. Coś czuję, że gdybym mogła siebie poobserwować z perspektywy osoby trzeciej, wyśmiałabym siebie na maksa! Się przytulam w metrze i innych miejscach w których jest całe mnóstwo ludzi (dla podobnych do mnie, czyli przeraźliwie złośliwych i czepialskich: nie, nie przytulam się sama do siebie i te wszystkie inne, jest taki jeden Najlepszy z którym mogę robić te wszystkie okropne, słodkie rzeczy, które robią pary…), nawet całuję publicznie! Nie mówiąc już o tym, że „Kochanie” jest na porządku dziennym, „Kotek” też został oswojony i nawet „Misia” w formie żartobliwej można spotkać. Bożesz Ty mój, co się ze mną dzieje? Miłość, wiosna, kwiatki, serduszka i w ogóle różowo! Tak to właśnie jest, człowieka dopadnie i jest się bezbronnym.

No cóż, niech już tym wszystkim słodziakom będzie, każdy ma prawo być szczęśliwy i to szczęście okazywać jak tylko mu się wymarzy.

Ale wciąż nie do końca umiem sobie poradzić z tymi fejsikowymi wyznaniami. Ja rozumiem wspólne zdjęcia, ja rozumiem jakieś miłe słowo, czy buziaczek, a nawet serduszko! Ale to „kocham cię” pod każdym zdjęciem, czy statusiki: „jesteś moim całym światem”? Czyż to nie wieje nadmierną „pokazówą”? Dla mnie to jest taka chęć pochwalenia się tym jak to mi jest dobrze, a Wy mi teraz wszyscy zazdrośćcie. Fajnie pokazać innym, że jest się z kimś i się tę drugą osobę kocha, ale chyba nie trzeba do tego miliona fotek i słodkich komentarzy? Osobiście odnoszę wrażenie, że te pary są w sobie mniej zakochane niż próbują pokazać całemu światu. Nie mówiąc już o tym, że to, że kogoś kocham i z nim jestem dotyczy tylko nas dwoje i nie trzeba w to wszystko wciągać swoich 400 znajomych na fb…

Jednakże mimo to postanowiłam być bardziej tolerancyjna i na tym polu. Każdy ma prawo swoje uczucia wyrażać jak mu się podoba, zawsze przecież można zablokować subskrypcje postów jakiejś osoby, nie? (devil laugh)

I tym oto miłym akcentem chciałabym zakończyć mój wywód. 

PS Miłości moi Kochani Wam życzę <3!

piątek, 1 marca 2013

Mój skomplikowany związek z komunikacją miejską


Tacy byliśmy szczęśliwi, zgodni, tyle wspaniałych chwil. Wszystko się jednak skomplikowało odkąd ztm przestał być słowny i punktualny. Mam wrażenie, że przestał się o mnie martwić i troszczyć, zrobił się oziębły, ja czekam i marznę, a on spóźnia się i nawet za to nie przeprasza.

Czasem mam ochotę powiedzieć, że to koniec! Czuje się niepewnie, nie mogę już na nim polegać, nasz związek powoli się wypala. Nie jest już tak jak dawniej. Wszystkie nasze problemy zaczęły się wraz z nadejściem zimy… Wciąż łudzę się, że gdy zacznie się wiosna, nasza relacja znów odżyje.

Na pewno coś jest nie tak, czuję to! Te spóźnienia, brak wyjaśnień i czasem tak wielki chłód, że aż strach zdjąć rękawiczki. Wciąż jednak nie potrafię bez niego żyć, czekam cierpliwie, staram się nie krzyczeć, choć czasem puszczają mi nerwy… Są jednak jeszcze momenty, kiedy jest jak dawniej, mogę wygodnie usiąść, włączyć muzykę, poczuć ciepło, poczytać książkę. Te chwile są bardzo cenne, w końcu spędzamy mnóstwo czasu razem i jak na razie nie mogę, i nie umiem z niego zrezygnować.

Spóźnia się, jest czasem chłodny wobec mnie, ale mimo wszystko zawsze przyjeżdża, chyba muszę dać mu jeszcze jedną szansę i wierzyć, że wiosna wszystko zmieni…

Pół żartem, pół serio, ale już tak całkiem na poważnie, zbieram się na autobus i metro, i do pracy. A wiosna już naprawdę tuż, tuż! Czuję ją w powietrzu! 

piątek, 22 lutego 2013

Wybierz to co trudniejsze. Wybierz to co lepsze.


Łatwiej byłoby zrezygnować z drugiego kierunku albo w ogóle go nie zaczynać, niż jeździć między jednym końcem miasta a drugim i zaliczać dwie sesje na raz.

Łatwiej byłoby nie pracować i narzekać, że tego nie można zrobić, tego nie można kupić, tu nie można pojechać, niż pracować studiując dwa kierunki jednocześnie.

Łatwiej byłoby zamknąć się przed światem w domu, niż stawić mu czoła.

Łatwiej żyć przeszłością i analizować ją wciąż od nowa, i od nowa, niż iść do przodu i zmierzyć się z przyszłością.

Łatwiej narzekać (w końcu to takie polskie), niż w końcu coś zmienić!

Niektóre rzeczy są bezpieczne, znane, nie wymagają wysiłku, są łatwiejsze. Myślę, że każdy ma takie dylematy, zmierzyć się z wyzwaniem, podjąć się czegoś nowego, trudnego, czy lepiej wybrać ciepłe, bezpieczne łóżko, laptopa, narzekanie i kolejną paczkę batoników. Oczywiście czasem tak trzeba, ale na dłuższą metę prowadzi to do stagnacji, odbiera radość jaką dają nowe wyzwania, odbiera satysfakcję.

Myśl pozytywnie, zacznij działać! Banał, powiecie. Sama często tak myślę, zamykam się w sobie i kontempluję „pójście na łatwiznę”. Tylko, że niestety w moim przypadku to co łatwiejsze, znane i bezpieczne to smutek, rozgoryczenie, wyrzucanie sobie przeszłości, stagnacja. Chyba jednak podziękuję!

Trudno jest się uśmiechać, gdy nie ma się na to absolutnie żadnej ochoty, trudno wstać z łóżka gdy traci się sens po co się to wszystko robi, trudno być szczęśliwym gdy skupia się na tym co się straciło zamiast pomyśleć o tym co można zyskać.

Psychologowie prowadzili badania w których dowiedli, że już samo behawioralne okazywanie radości jest w stanie zmienić nasze myślenie i nastawienie. Jesteś smutny? Wiesz co powinieneś zrobić? Wystrój się, podnieś głowę do góry, uśmiechnij się i do dzieła!

Wybierz to co wymaga wysiłku, jest trudniejsze! Wybierz to co da Ci satysfakcję i radość! Wybierz to co lepsze!

PS Trochę mnie tu nie było. Nie ma się co usprawiedliwiać brakiem czasu, bo to nie o to chodzi. Czas zawsze się znajdzie gdy są chęci. Tych chyba jednak trochę zabrakło, słomiany zapał tak to już ze mną jest, ale trzeba z tym walczyć, w końcu ponoć wszystkiego można się nauczyć. W moim przypadku może poza śpiewaniem, ale to już jakby ode mnie niezależne, poza tym to całkiem inna historia...

I tak trochę tematycznie, pozytywne i może nieco głupawe zdjęcia, bo w końcu o uśmiech tu chodzi: