niedziela, 2 września 2012

Za czym tęskni Polak na "wygnaniu"?


Oficjalnie mogę zamknąć truskawkowy rozdział mojego życia. Było, minęło i już od dziś co wieczór składam modły by nie wróciło! Niedługo miną 2 tygodnie odkąd wróciłam do Polski. Tuż po wylądowaniu na „polskiej ziemi” ogarnięta przedziwnym  i zaskakującym  patriotyzmem roztkliwiałam się nawet nad dziurawymi drogami, bo one przecież takie nasze, polskie… Kto by się spodziewał co to Holandia może zrobić z człowieka… Na szczęście było to tylko moje chwilowe załamanie spowodowane nostalgią.

W tym miejscu zanim zacznę się jeszcze bardziej roztkliwiać nad dobrodziejstwami naszej ojczyzny, chciałabym przeprosić za swoją długą tutaj nieobecność. Bardzo mi przykro, że zaniedbałam mariopisze, ale obiecuję, że postaram się to jak najszybciej zmienić i nadrobić. Usprawiedliwiać się nie ma co, ale naprawdę, musicie mi wierzyć na słowo, w świecie wypełnionym pracą przy zbiorach truskawek ciężko o inspiracje.

Chciałabym w tym miejscu również obiecać, że to już końcówka postów związanych z tematyką truskawkową i holenderską, bo w końcu co za dużo to niezdrowo! Ale, ale, wróćmy do tematu. Ciągle się mówi, że Polska jest „be”, a za granicą to mają fajnie i ładnie. Hola, hola! Cudze chwalicie, swego nie znacie. Jak ktoś przez 2 miesiące jest odcięty od Polski i wszystkich dobrodziejstw z nią związanych dopiero wtedy uświadamia sobie, że jest w tej naszej Polsce parę rzeczy, których nigdzie indziej się nie znajdzie.

No dobra! Chyba się jednak trochę za bardzo rozkręciłam. Na listę rzeczy, których mi najbardziej za granicą brakowało, składają się przede wszystkim produkty spożywcze, do Maslowa’a  samorealizacji mam jeszcze bardzo daleko, a moje potrzeby są raczej prozaiczne. Ale co by nie mówić, Holendrzy mogą nam zazdrościć chleba z prawdziwego zdarzenia, schabowego z ziemniakami i pierogów! Biedni oni, że nie znają takich przysmaków.

Pewnym zaskoczeniem było dla mnie to, że zaczęło mi też brakować swego rodzaju polskiego chaosu i braku uporządkowania. W Holandii wszystkie domki były ładne, urocze i w ogóle wszystko co najlepsze. Początkowo urzeczona, nagle zaczęłam zauważać, że w każdym miejscu człowiek czuję się tak samo, bo wszystkie te budynki są identyczne. (Wyjątkiem tutaj jest Rotterdam, z podziwu nad którym wciąż wyjść nie mogę, ale jak to się w Polsce mówi, wyjątek tylko potwierdza regułę.) Mówcie co chcecie, ale uważam, że w naszym polskim bałaganie jest dusza! Oczywiście bez żadnych skrajności, żeby nie było. Modernizować trzeba, upiększać i budować nowe, ale przecież i „starocie” mają to „coś”.

A już przede wszystkim brakowało mi języka polskiego! I nie chodzi mi tu o pracę, bo w pracy wiele osób mówiło po polsku, a jeśli nawet nie, można się było z większością dogadać po angielsku. Najbardziej brak polskiego doskwierał mi gdy nagle znajdowaliśmy się w miejscu gdzie byli sami Holendrzy i wokół można było słyszeć tylko przeokropne „hhyhyhyhhhhhhhhyy” (no, tyle mniej więcej rozumiałam…) Naprawdę wspaniałym uczuciem jest rozumieć ludzi dookoła siebie, a nie czuć się jak na jakimś chińskim filmie bez napisów i lektora… W końcu Polski to nasz język ojczysty i uwielbiam go, bo w żadnym innym nie jestem w stanie wyrazić siebie tak dobrze jak w nim, i niech sobie obcokrajowcy mówią co chcą, że oni w nim słyszą tylko „szyszyszyszy”, dla mnie jest piękny!

Jak już chyba jakiś czas temu pisałam, niewdzięczna ta nasza ojczyzna, ale jednak nasza i dobrze do niej wrócić! Nawet nie wiecie jak to miło iść do małego warzywniaka w którym sprzedawcą jest swojski pan ze sporym brzuszkiem i poprosić o 1kg ziemniaków i 0,5 kg pomidorów, na wagę, nie błyszczących i zapakowanych w folię.

PS Zdjęcia z Rotterdamu, bo naprawdę jest na co popatrzeć, żeby się Wam nie zrobiło za słodko od tego mojego patriotyzmu dzisiejszego:













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz