sobota, 11 stycznia 2014

Lublin, Kazimierz Dolny i Dęblin w ciągu jednego dnia? Jasne!

Podróże małe i duże. Taką kategorię postanowiłam stworzyć na blogu w tym całkiem świeżutkim  Nowym Roku. Nie jestem jakimś podróżniczym weteranem, ale zapewniam, że chciałabym być. Czasem mi się zdarzy wyjechać tu i tam, na blogu kilkakrotnie wspominałam o moim wycieczkowaniu się. Od teraz chciałabym jednak pisać o tym częściej, także o moich nie do końca podróżach, a raczej o kilkugodzinnych odwiedzinach w różnych miastach Polski.

Ubolewam nad tym, że dawno nie byłam za granicą, ostatnio chyba w Sztokholmie i było to nieco ponad rok temu. O, zgrozo! Kiedy w końcu to zwerbalizowałam, nabrałam motywacji by to zmienić, ale dzisiaj miałam pisać całkiem nie o tym. Nowa kategoria, mimo że podróże nie są tematyką na blogu obcą, ale jednak co oddzielna kategoria to oddzielna, swój debiut zacznie od wyprawy do Lublina.

Od czego by tu zacząć, hm. Może tak całkiem od końca, że fajnie czasem zaszaleć i pozbyć się na chwilę odpowiedzialności, przestać kalkulować i zastanawiać się czy coś jest opłacalne. W ostatnią niedzielę, z racji długiego weekendu i wolnego w pracy, dopadło nas słodkie lenistwo. Od jakiegoś czasu jednak chodziło nam po głowie z moim chłopakiem, żeby gdzieś wyjechać, zobaczyć coś nowego, choć na chwilę zmienić otoczenie. Palcem po mapie, a raczej przy pomocy wszechstronnego wujka google, zorientowaliśmy się jakie miasta są w naszym zasięgu. Mieliśmy tylko jeszcze jeden dzień wolnego, niewiele funduszy, nie mówiąc już o tym, że wstaliśmy bliżej południa niż wschodu słońca, więc nie chcieliśmy marnować całego dnia na jazdę samochodem, stąd szukaliśmy czegoś względnie blisko Warszawy. Padło na Lublin i Kazimierz Dolny nad Wisłą, bo to blisko, poza tym swego czasu moja polonistka w liceum w sposób przeuroczy zachwycała się Kazimierzem i jego zabudową (przede wszystkim gzymsami na kamieniczkach w rynku), czas najwyższy było to zweryfikować.

W doborowym towarzystwie, z jeszcze dwiema znajomymi Martyną i Olą, ruszyliśmy w drogę. Już sama podróż samochodem była bardzo przyjemna, podziwialiśmy nowe okolice, śpiewaliśmy, śmialiśmy się, komentowaliśmy otoczenie i takie tam wycieczkowe zajęcia. Lublin o tej porze roku nieco szary, ale chyba jak wszystkie miasta, mimo to piękny. Mieliśmy okazję podziwiać Stare Miasto, szopkę świąteczną, ruiny kościoła i zamek. Zjedliśmy obiad w lublińskiej restauracji, na bogato.

Do Kazimierza dotarłyśmy już trochę wstawione (pisałam, że wycieczka całkiem nieźle przebiegała w samym samochodzie), piszę w formie żeńskiej, bo tym razem mojemu Tomkowi przypadła w udziale rola kierowcy, my mogłyśmy się natomiast oddać błogiemu pijaństwu i nieodpowiedzialności. Ponadto było już raczej ciemno, ale tak czy inaczej przyjemnie. Zobaczyliśmy rynek i gzymsy!, poszliśmy nad Wisłę, strzeliliśmy fotę i zjedliśmy kogutka (Dziewczyny twierdzą, że maślany kogutek to regionalny przysmak, ja tam się nie znam, ale przyznaję był całkiem smaczny).

W samym Lublinie spędziliśmy nieco ponad 2h, w Kazimierzu około 1h, z pewnością warto byłoby się wybrać do tych miast na dłużej, mimo to z całego serca polecam takie spontaniczne wypady, pozwalają na chwilę relaksu, zmianę otoczenia, oderwanie się od codzienności, na odrobinę beztroski.

Byłabym zapomniała, w drodze powrotnej zawitaliśmy jeszcze do Dęblina, widzieliśmy lotnisko i samoloty. To się nazywa wycieczka, 3 miasta w ciągu jednego dnia!











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz