poniedziałek, 27 stycznia 2014

El Caribe


Chciałabym dzisiejszym wpisem zapoczątkować kolejną nową kategorię postów na blogu, a mianowicie – kuchnia! Jeszcze do końca nie zdecydowałam jakie dokładnie wpisy będą się pojawiać w tej kategorii, stąd taka ogólna nazwa, tematy będą po prostu „okołojedzeniowe”.

Prześledziłam ostatnio w pamięci miejsca w których zdarza mi się jeść „na mieście”. Wniosek jest krótki: miejsc tych jest raczej niewiele. Postanowiłam to zmienić i przy okazji zafundować sobie odrobinę egzotyki w kuchni. Rzadko ostatnio podróżuję, nie mówiąc już o tym, że jeśli już, to moje podróże ograniczają się do Europy (tylko na razie, mam nadzieję). Stąd też pomysł, żeby odwiedzać restauracje, które serwują dania pochodzące z całego świata, takie małe podróże na talerzu. Na całe szczęście w Warszawie jest całe mnóstwo miejsc, które te "podróże" umożliwiają.

Na pierwszy ogień poszła kuchnia kubańska. El Caribe, bo o tej restauracji będzie mowa, odwiedziliśmy (byłam tam z Tomkiem) z kilku powodów. Po pierwsze z kuchnią karaibską nie mieliśmy do tej pory styczności i zwyczajnie byliśmy ciekawi. Po drugie restauracja zlokalizowana jest na Żoliborzu, całkiem niedaleko od naszego mieszkania (przy obecnej temperaturze panującej na dworze jest to naprawdę argument istotnie przemawiający „za”). A po trzecie jakoś tak po prostu, czuliśmy, że chcemy tam iść i będzie to dobrze i miło spędzony czas.

Lokal jest bardzo przyjemny, zdjęcia wiszące na ścianach, muzyka oraz generalnie cały wystrój wprowadzają w specyficzny klimat, na chwilę można zapomnieć, że jest się w mroźnej Warszawie. Nie napiszę, że czułam się jak na Kubie, bo nigdy tam nie byłam, więc nie mam porównania, ale z pewnością klimat jest specyficzny, charakterystyczny dla tego miejsca.

Ogromny „+” ode mnie dla El Caribe za przemiłe panie kelnerki. Naprawdę dzięki nim można się poczuć w tym miejscu dobrze. Zresztą widzieliśmy też jak obsługiwały innych klientów m. in. parę z dzieckiem i widać, że bardzo im zależało, żeby nie tylko rodzice, ale i dziecko czuło się komfortowo. Jeżeli chodzi natomiast o jedzenie, bo to w sumie najistotniejsze, zdecydowaliśmy się z Tomkiem na Pollo a la barbacoa, czyli kurczaka w karaibskim sobie barbecue jako danie główne oraz na deser, Tomek wybrał Dulce de coco, czyli deser kokosowy, a ja Postre del dia, czyli deser dnia, którym była tarta z sosem mango. Smak dań rzeczywiście był inny niż dań, które jemy na co dzień. Krytyka kulinarnego raczej ze mnie niestety nie będzie, więc nie będę się nawet silić na opis smaków, bo zapewne by mi to nie wyszło najlepiej. Mogę jednak powiedzieć, że jedzenie bardzo mi smakowało i zdecydowanie polecam to miejsce.

Na pewno jeszcze tam wrócę, jestem ciekawa smaku zup, które można zjeść w El Caribe, a także tradycyjnej potrawy kubańskiej Ropa Vieja. Nie mogę jednak powiedzieć, żebym po tej wizycie zakochała się w kuchni kubańskiej i to nie dlatego, że z daniami było coś nie tak. Po prostu w moim zestawieniu wciąż wygrywa kuchnia włoska z jej makaronami i pastami, ale kto wie jakie smaki mnie jeszcze zaskoczą.


Na koniec dodaję kilka zdjęć. Jest ich bardzo mało i w słabej jakości, bo jakoś głupio nam było „strzelać focie”, miejmy nadzieję, że z czasem nabiorę odwagi i zdjęć będzie więcej.








1 komentarz:

  1. W takim razie a propos kuchni włoskiej, którą lubisz, polecam "Bellini" Gesslerowej (chociaż nie lubię baby :P) na Rynku Starego Miasta. Miła obsługa, stosunkowo niedrogo (20- 30 zł za danie, nie licząc steków), przegorąco w porównaniu z tym, co jest na zewnątrz. Zdecydowanie warto iść wieczorem, gdyż restauracja mieści się w piwnicy, stąd większy klimat :) My objadłyśmy się pastami i pizzą na pół (ale na normalny głód pasty zdecydowanie wystarczą). Pizza z szynką parmeńską najlepsza ever. Świetne tiramisu. I na hasło "lodowisko" dają teraz karafkę wina ;)

    OdpowiedzUsuń